Prawie co trzecia złotówka przeznaczona na zakupy broni dla polskiego wojska powędruje do firm z Korei Południowej. Choć jeszcze pół roku temu trudno było się tego spodziewać. Koreańczycy odnieśli w Polsce oszałamiający sukces, ze szkodą dla naszego przemysłu, który musiał oddać im część tortu.
Informacje na temat kolejnych kontraktów z Koreą Południową od pół roku sypią się jak z rękawa i mogą już powszednieć. Czołgi, armatohaubice, wyrzutnie rakiet, samoloty i niedługo najpewniej jeszcze bojowe wozy piechoty. W efekcie za około dekadę ciężki sprzęt z Korei Południowej będzie czymś powszechnym w Wojskach Lądowych. MON i żołnierze są zadowoleni, bo Koreańczycy obiecują spełnić nasze oczekiwania szybko, dobrze i na atrakcyjnych warunkach finansowych. Jeśli to wydaje się podejrzane, to słusznie. Nigdy nie jest tak dobrze, jak w reklamach przed podpisaniem umów.
Szybkie przejęcie wielkiego kawałka tortu
- Koreańczycy w ostatnim czasie wyraźnie się usztywnili, kiedy stało się już jasne, że mają swoje kontrakty w garści. Wojsku to jakoś specjalnie nie przeszkadza, bo dla niego liczy się teraz tylko to, żeby sprzęt był szybko i bez większych problemów. Transfer technologii, produkcja w Polsce, długoterminowe utrzymanie, to dla nich sprawa drugorzędna albo na obecnym etapie wręcz zbędne komplikacje - mówi Gazeta.pl anonimowo pracownik Polskiej Grupy Zbrojeniowej, która ma teraz za zadanie próbować uzgodnić z Koreańczykami szczegóły deklarowanej publicznie przez wojsko i MON współpracy przemysłowej.