Polska zamówiła 48 lekkich samolotów bojowych FA-50 z Korei Południowej. To drugi tak duży zakup w historii lotnictwa III RP – w 2003 r. tyle samo było F-16. Nie będzie jednak porównywalnym przełomem.
Niecałe dwa miesiące po lipcowej zapowiedzi ministra obrony Mariusza Błaszczaka umowa z koreańskim producentem stała się dziś faktem. Jej rangę podkreślała obecność prezydenta Andrzeja Dudy, zwierzchnika sił zbrojnych, i do pewnego stopnia miejsce, czyli 23. baza lotnictwa taktycznego w Mińsku Mazowieckim na wschód od Warszawy. To tu trafią dostarczone z Korei samoloty, których pierwsza partia 12 szt. przyleci w przyszłym roku, a reszta do 2028 r.
Zgodnie z regułą MON każdy zamawiany sprzęt ma być „na zaraz”. Resort przyjmuje – przy braku głośniejszej krytyki – że potrzeby sił zbrojnych i sytuacja geopolityczna nakazują przyspieszoną modernizację i wymianę sprzętu na „zachodni”, nawet jeśli z Dalekiego Wschodu. Kalendarz wyborczy też gra rolę, bo nie ukrywajmy, Błaszczak lubi pozować na tle nowoczesnego uzbrojenia. W dwumiejscowym samolocie FA-50 będzie mógł usiąść razem z pilotem. Nie byłby pierwszym politykiem, który to zrobi. Swego czasu Leszek Miller i Radek Sikorski dali się „przewieźć” F-16.