Nad głowami ginących codziennie Kurdów w Syrii rozgrywa się brudna gra interesów globalnych graczy. Na arenie są walczący o utrzymanie na Bliskim Wschodzie wpływów Amerykanie, rozpościerający skrzydła Rosjanie, szantażujący świat Turcy oraz chcący skorzystać na zamieszaniu Syryjczycy. W tle pojawia się amerykańska baza z bombami atomowymi.
Donald Trump chce odwrócić uwagę
Turcja rozpoczęła inwazję na północno-wschodnie tereny Syrii w środę. Atak jest wymierzony w siły kurdyjskich Ludowych Jednostek Samoobrony (YPG), które Ankara uważa za terrorystów. Są one jednak wspierane przez Zachód i stanowią trzon Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF), które odegrały decydującą rolę w pokonaniu Państwa Islamskiego w Syrii. SDF kontrolują obecnie większość północnych terenów tego kraju.
Do ataku doszło po rozmowie przywódcy Turcji Recepa Tayyipa Erdoğana z prezydentem USA Donaldem Trumpem, który ogłosił wycofanie amerykańskich żołnierzy z Syrii. To była jedna z obietnic Trumpa przed wyborami prezydenckimi w 2016 r. Od tego pomysłu już wcześniej odwodził m.in. gen. James Mattis, wówczas sekretarz obrony, i John Bolton, ówczesny doradca ds. bezpieczeństwa narodowego. Dziś obu urzędników w Białym Domu już nie ma.