Kiedy w niedzielę w bawarskich Alpach spotkają się przywódcy państw grupy G7, będą mieli bardzo różne wizje tego, jak twardo stawić czoła Chinom w momencie, gdy świat wydaje się pogrążać w poważnym kryzysie gospodarczym.
W obliczu obaw przed zbliżającą się recesją, kryzysem energetycznym i żywnościowym, wielkim bólem głowy wielu światowych liderów jest to, że Chiny wydają się bezpośrednim wrogiem ideologicznym, a nie potencjalnym partnerem, który może pomóc wyprowadzić światową gospodarkę z kryzysu.
Sytuacja wyglądała inaczej w następstwie globalnego kryzysu zadłużenia w latach 2007-2008. Wówczas Chiny były aktywnym i bardzo chętnym do współpracy globalnym graczem w formacie G20 (czyli grupy 20 największych gospodarek świata), uczestnicząc w wielkich inicjatywach dyplomatycznych skupionych na masowych środkach stymulacyjnych i unikaniu wojen handlowych. Wielu przepowiadało nawet nową erę, w której światowa polityka gospodarcza będzie sterowana przez współdziałanie G2, czyli Waszyngtonu i Pekinu.