Ogłoszenie przez władze Federacji Rosyjskiej częściowej mobilizacji otwiera kolejny etap w konflikcie rosyjsko-ukraińskim. Nie jest to jednak ze strony agresora decyzja wynikająca z długoterminowego planu prowadzenia zwycięskiej wojny, lecz wymuszone sytuacją rzucanie rosyjskim siłom zbrojnym kolejnego koła ratunkowego.
Za wcześnie jest mówić, czy będzie to wsparcie o istotnym znaczeniu, wpływającym na wynik wojny, czy też kolejna porażka. Kolejna dlatego, że takich „kół ratunkowych" armia rosyjska dostała już kilka. Wystarczy wymienić choćby wsparcie kadyrowców, których zdolności bojowe okazały się odwrotnie proporcjonalne do zdolności prezentowania się w mediach społecznościowych, czy też "milicje ochotnicze" z Ługańska i Doniecka podające tyły przy pierwszym ukraińskim ataku, co pozwalało na oskrzydlanie pozycji rosyjskich. Niewielkie efekty przyniosła również szeroko zakrojona akcja formowania batalionów ochotniczych z żołnierzy kontraktowych, czy też tworzenie korpusu rezerwowego. Atrakcyjne warunki finansowe nie spowodowały masowego napływu ochotników. Nabór nie pozwalał nawet na szybkie uzupełnianie strat w jednostkach liniowych, a co dopiero mówić o tworzeniu z nich strategicznych odwodów.