Właściwie NIK nie dokonała wielkiego odkrycia. Potwierdziła tylko to, co od początku było wiadomo – że za przekopem nie przemawia jego ekonomiczna opłacalność, tylko decyzja prezesa PiS.
NIK nie zostawiła suchej nitki na sztandarowym przedsięwzięciu PiS potocznie zwanym przekopem Mierzei Wiślanej, a oficjalnie drogą wodną łączącą Zalew Wiślany z Zatoką Gdańską. Pierwszy etap przedsięwzięcia, pod które prezes Jarosław Kaczyński osobiście wkopał słupek, otwarto z wielką pompą rok temu 17 września, żeby podkreślić, że tym przekopem uniezależniamy się od Rosji, do której należy cieśnina Piławska, czyli wyjście ze wspólnego zalewu na Bałtyk.
Był prezydent Duda i gromada rządowych oficjeli. Wydano znaczek z przekopem, wybito monetę. Niektórzy, za nic mając proporcje, porównywali rangę inwestycji z przedwojenną budową portu w Gdyni. Sporo osób o diametralnie różnych poglądach i sympatiach politycznych urządzało sobie wycieczki, żeby podziwiać ten triumf człowieka nad naturą – wycięcie lasu, rozcięcie mierzei, wybetonowanie. Nic to, że przekop prowadził donikąd. I tak jest nadal. Na razie z przekopu korzystają tylko żeglarze. Głównie w okresie letnim. Na skalę, która bynajmniej nie rzuca na kolana.