Zaraz po utworzeniu Ministerstwa Sportu jego szefowie błysnęli talentem. Minister Kamil Bortniczuk mieszkał rok w hotelu kumpla i obaj nie potrafią pokazać rachunków za tę permanentną imprezę. Minister Kamil balował tak bardzo, że teraz dostaje anonimy przestrzegające go przed kompromitującymi materiałami z tych imprez. Minister uspokaja: — Słyszałem od kolegi o nagraniu z hotelu, gdzie miała być kokaina i różne przygody. Nigdy tam nie byłem i nigdy nie używałem kokainy. Bortniczuk ma to szczęście, że jeszcze większe kłopoty ma jego zastępca i najnowszy kumpel z imprez Łukasz Mejza. Otóż Mejza przez lata prowadził rozmaite biznesy, z których część była mocno śmierdząca. Najbardziej obrzydliwy interes polegał na obiecywaniu nieuleczalnie chorym leczenia niestandardowymi metodami. Leczenie umierających na raka, chorych na stwardnienie rozsiane, Alzheimera, Parkinsona — Mejza przekonywał, że to możliwe, wystarczy mu zapłacić kilkaset tysięcy. Bortniczuk i Mejza zostali ministrami nie dlatego, że PiS kocha ich młodość, werwę i imprezowy luz. Dostali posady, bo Kaczyński nie miał większości w Sejmie i musiał dokupić parę głosów. Bortniczuk i Mejza reprezentują tzw. Republikanów, szemraną grupkę polityków po przejściach, dzięki którym PiS może rządzić. Formalnie Kaczyński nie ponosi odpowiedzialności za to, czy Bortniczuk wciągał i został nagrany, a Mejza kantował chorych i został przyłapany.