W chwili wybuchu wojny Ada Mucha była gimnazjalistką. Już wcześniej straciła oboje rodziców, żyła więc na plebanii w Lipowcu pod Drohobyczem ze swoim wujkiem księdzem. Zaraz po wkroczeniu Sowietów była zmuszana uciekać z domu. Zamieszała ze starszą siostrą w Jarosławicach, ale nie na długo. 10 lutego 1940 roku obudził ją łomot do drzwi. Po drugiej stronie stali krasnoarmiejcy.
Kilkanaście minut na spakowanie, dawaj na sanie i jazda na stację. Pociąg już czeka. Wagony towarowe ciągną się jeden za drugim.
Ktoś daje żołnierzowi papierosa, ten w zamian pokazuje na mapie, gdzie ich zawiozą. Terytorium wielkiej II Rzeczpospolitej, której Ada jest dumną obywatelką, to przy obszarze należącym do ZSRR drobny skrawek ziemi. Jak przydomowy ogródek wobec pańskiego folwarku.
Ada, która trochę się już w życiu napodróżowała (w końcu z Kąkolówki, gdzie się urodziła, do Zborowa, gdzie czeka teraz na pociąg, jest aż dwieście pięćdziesiąt kilometrów) nie umie sobie wyobrazić podróży do oddalonego o trzy tysiące sto trzydzieści sześć kilometrów Krasnouralska.