Ameryka w ostatniej chwili uniknęła tzw. shutdownu, czyli zamknięcia rządu federalnego. To jednak nie koniec kłopotów administracji Bidena, bo przyjęta przez Kongres ustawa gwarantuje jej finansowanie zaledwie do 17 listopada. Na naszych oczach dokonał się kolejny akt wojny domowej wśród Republikanów, jej ofiarą tym razem jest Ukraina. Jak do tego doszło?
AMERYKANIE co cztery lata wybierają prezydenta, a co dwa lata nową Izbę Reprezentantów i mniej więcej jedną trzecią Senatu. W praktyce oznacza to następujący cykl wyborczy. Jedna z partii zdobywa super-większość, czyli wygrywa Biały Dom oraz obie Izby Kongresu. Po dwóch latach nastroje społeczne zaczynają się odwracać (z powodu nieuchronnych błędów i skandali administracji, czy ogólnego zmęczenia wyborców) i prezydent traci przynajmniej jedną z Izb. Opozycja z oczywistych powodów stara się wykorzystać nowe rozdanie w Kongresie, co rodzi klincz legislacyjny (w Ameryce nazywany waszyngtońskim korkiem) i ostre partyjne spory. Prezydent pozostaje na tyle popularny, aby wygrać drugą kadencję, ale jego partia tonie.
Po ośmiu latach Amerykanie mają dość bezsilnej administracji i gremialnie głosują na opozycję. Ta zdobywa super-większość i cykl zaczyna się od nowa. Od czasów Reagana, amerykańska polityka tylko dwa razy wyłamała się z tego schematu: w 1988 roku reaganowskiemu wiceprezydentowi Bushowi seniorowi udało się rozciągnąć cykl o jedną kadencję i samemu zostać prezydentem; oraz ostatnio w 2020 roku, kiedy Amerykanie powiedzieli stop już po pierwszej chaotycznej czterolatce Trumpa.