„Nikt nam nie zrobi nic, gdy z nami Śmigły-Rydz” – śpiewano z radością, łzami, z dumnie wypiętą piersią. Polacy byli „silni, zwarci i gotowi”. Pod opieką swego wodza i marszałka. Tego samego, który 17 września 1939 roku ucieknie do Rumunii.
Sanacyjne władze II Rzeczypospolitej po 1935 roku obrały zdecydowany kurs na prawo. Mocarstwowa, nacjonalistyczna retoryka zapełniała szpalty gazet. Wojskowe defilady stały się chlebem powszednim Polaków. Wciąż mówiono o wielkim dziedzictwie marszałka Piłsudskiego – „wskrzesiciela Rzeczypospolitej” i „ojca narodu”. Władzy nie mógł jednak wystarczyć martwy bohater. Na piedestał należało wynieść nowego wodza. I postarać się, by Polacy pokochali go w stopniu nie mniejszym niż Niemcy Hitlera, a Włosi Mussoliniego.