Historia najsłynniejszego okrętu podwodnego w historii Rzeczpospolitej to zarówno świetny materiał na nowoczesny serial jak i wojenna historia Polski w miniaturze. Jest w niej entuzjazm społecznej zbiórki, za którą kupiono nowoczesny okręt, są tragizm września oraz heroizm i rycerskość kolejnych lat zmagań z Niemcami, jest też tragiczny koniec. Wreszcie jest też sentyment i duma z kartkowania podręczników historii.
Zacznijmy jednak od pozytywistycznego początku. Jeśli myślicie, że czas obywatelskich zrzutek powstał w epoce internetu, to jesteście w błędzie. „Orła”, który wszedł do służby równo 80 lat temu - 10 lutego 1939 r. sfinansowano ze składek społecznych, dobrowolnie przekazywanych na Fundusz Obrony Morskiej. Zbudowany w holenderskiej stoczni De Schelde okręt był wówczas jedną z najnowocześniejszych jednostek podwodnych na świecie – większą, szybszą i mogącą zejsc pod wodę głębiej niż budowane w tym samym czasie U-booty. We wrześniu 1939 r. Orzeł, najlepszy z pięciu okrętów podwodnych, którymi w tym czasie dysponowała Polska (bliźniaczy Sęp był jeszcze nowszy ,z nieprzeszkoloną załogą i jeszcze nie nadawał się do zadań czasu wojny, z kolei okręty Wllk, Żbik i Ryś były słabsze i niedomagały technicznie) patrolował region Zatoki Gdańskiej. Tyle, że walka nawet dla technicznie bardzo dobrego Orła była ekstremalnie trudna. Z jednej strony ze względu na pnaująca w powietrzu niemiecką Luftwaffe, z drugiej ze względu na chorobę (lub jej symulowanie) dowódcy – komandora podporucznika Henryka Kłoczkowskiego. (W 1942 r. dotrze on do Londynu, gdzie zostanie karnie zdegradowany).