Minister zdrowia złamał przepisy dotyczące ochrony wrażliwych danych osobowych, a Urząd Ochrony Danych Osobowych i prokuratura milczą. To kolejny przykład ignorowania przez władzę przepisów, do których reszta musi się stosować.
Podpisujemy formularze RODO, klikamy w powiadomienia na stronach, firmy inwestują ogromne pieniądze w bezpieczeństwo danych, dziesiątki tysięcy ekspertów ochrony danych osobowych codziennie przeprowadza tysiące godzin szkoleń, a na koniec minister zdrowia łamie przepisy, publikując wrażliwe dane przypadkowego lekarza na Twitterze, a potem jeszcze tłumaczy się, że zrobił to dla dobra pacjentów. Gdzie tu sens?
Wojciech Klicki, prawnik i aktywista fundacji Panoptykon: Uporządkujmy fakty: minister nie ma żadnych podstaw do publikowania publicznie informacji o tym, jakie lekarstwa przypisał sobie lekarz. Dane o zdrowiu są jednymi z tych, które prawo każe chronić najmocniej, prawnicy nazywają je danymi wrażliwymi. Nie jest to przypadek, wystarczy wcielić się w sytuację lekarza z Poznania i wyobrazić sobie, że to informacje o naszych lekarstwach dostępne są w internecie.