Wbrew zapewnieniom żony Mateusza Morawieckiego i jego samego historia zakupu 15 ha ziemi za 700 tys. zł od Kościoła i teraz jej sprzedaży za 14,9 mln zł wcale nie jest jasna i oczywista. A w normalnym państwie, a nie prywatnym folwarku PiS, od dawna byłaby pod lupą odpowiednich służb.
Gdy w 2019 r. Jacek Harłukowicz ujawnił w „Wyborczej", że Morawiecki w 2002 r. – dzięki bliskim relacjom z ówczesnym arcybiskupem wrocławskim Henrykiem Gulbinowiczem – nabył dużą działkę na wrocławskim Oporowie, premier publicznie zapowiedział, że nas pozwie, bo napisaliśmy nieprawdę. Do dziś żaden pozew nie wpłynął.
Co więcej, PiS po sprawie działki Morawieckich błyskawicznie przygotował ustawę o publicznym ujawnianiu majątku polityków i ich rodzin, ale prezydent Andrzej Duda odesłał ją do Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej. A ten pod koniec listopada 2021 r. wreszcie się nią zajął – i uznał, że przepisy idą do kosza, bo są niezgodne z konstytucją.