Pierwsza połowa czerwca. Środowe popołudnie. Do Mariusza z grupy przyjaciół, którzy od miesięcy pomagają cudzoziemcom w przygranicznych lasach, dociera kolejna prośba o pomoc. Dni odpoczynku w okolicach Białowieży skończyły się bieganiem po lesie. Tego dnia mieli pomóc młodemu chłopakowi z okopowymi stopami, a skończyło się na interwencji przy grupie 11 Afrykańczyków i pomocy czterem Kubańczykom.
Zabierają ze sobą pasztety, chleb, batony, czekolady i wodę, kupione za 160 zł w sklepie po drodze. Pakują opatrunki i środki do dezynfekcji ran. Biorą tyle, ile potrzebuje jedna osoba, która przez rany stóp nie może już się przemieszczać — takie było zgłoszenie.
Jestem Max
Znajdują drogę leśną i wędrują w pięcioosobowej grupie. Marsz nie jest ciężki, a cel niedaleki. W Puszczy Białowieskiej, wśród latających owadów, zawieszonego ciepłego powietrza i licznych odgłosów lasu, docierają do grupy 11 Afrykańczyków. Po polskiej stronie granicy przebywali od co najmniej sześciu dni. Kiedy na 30 m od siebie słyszą Polaków, w popłochu rozbiegają się we wszystkie strony.