W ciągu czterech lat wojna zmieniała się z domowej w zastępczą, proxy war, a lokalne siły stały się zależne od globalnych protektorów. Teraz zniknięcie jednego z nich doprowadzi do kolejnego rozlewu krwi.
W grudniu ubiegłego roku prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump postanowił zaszokować świat w swoim stylu. Zapowiedział mianowicie, że wycofuje wojska z Syrii. Zrobił to już po raz drugi. Za pierwszym razem, pod koniec 2017 roku, skończyło się tylko na zamieszaniu i niesmaku, który pozostał wśród lokalnych sojuszników – koalicji kurdyjskich i arabskich bojówek Syryjskich Sił Demokratycznych. Tym razem jednak wszystko wyglądało dużo poważniej. W ciągu dwudziestu czterech godzin od jego deklaracji Syrię miał opuścić cały personel Departamentu Stanu, a żołnierze amerykańscy niewiele później. Decyzja wywołała popłoch w północnej Syrii, bo zbiegła się z deklaracją prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdoğana o ataku właśnie na to miejsce.
Nad regionem znowu zawisła perspektywa niepewności i chaosu. Decyzję skrytykowali Republikanie, Demokraci, analitycy i dziennikarze. Znaleźli się jednak i tacy, zdaniem których Trump podjął właściwą decyzję. Wśród nich znalazł się między innymi ekonomista Jeffrey D. Sachs, a przedruk jego tekstu dla „Project Syndicate” ukazał się na łamach „Krytyki Politycznej”.