Kiedy z masowego grobu wyciągano szczątki Władysława Bielińskiego, Jakob Lölgen wracał na łono niemieckiego społeczeństwa jako szanowany obywatel. Nigdy nie poniósł kary za to, co zrobił.
Maria wybrała najcieplejszy sweter. Ten zapinany na suwak, z kołnierzem. Martwiła się, że Władysław zmarznie. Jesień była coraz chłodniejsza. Podeszła do ogrodzenia, którym otoczone były bydgoskie koszary przy ul. Gdańskiej, przemianowanej przez Niemców na Adolf-Hitler-Strasse. Podała mężowi ubranie. Zamienili kilka słów. Więcej się nie dało. Strażnicy obozu dla internowanych, który zorganizowali tu Niemcy, szybko przeganiali rodziny zatrzymanych. Był 31 października 1939 r.
Osiem lat później Maria patrzy na oblepiony gliną sweter. Rozpoznaje marynarkę. Wie już, że to Władysław. Jego ciało wydobyto z ziemi wraz z innymi ofiarami. Tylko 40 z 350 zamordowanych udało się zidentyfikować. By utrudnić rozpoznanie przez bliskich, przed śmiercią zabrano im wszystkie rzeczy osobiste.