— Ukraińcy na już potrzebują około 100 tys. nowych żołnierzy, a drugie tyle do końca tego roku — szacuje w rozmowie z Onetem ppłk rez. Piotr Lewandowski z Centrum Szkolenia Wojsk Obrony Terytorialnej. Zdaniem eksperta w tej sytuacji nasi sąsiedzi ze Wschodu będą szukać poborowych i paradoksalnie "wychwycenie" swoich obywateli zdolnych do służby wojskowej może być dla Kijowa łatwiejsze w Polsce niż w samej Ukrainie
W Ukrainie od kilku tygodni zaostrza się prawo dotyczące poborowych. Powszechnej mobilizacji w tym kraju dalej nie ogłoszono, ale zgodnie z niedawną zmianą przepisów, wszyscy mężczyźni w wieku 25-60 lat są dziś zobowiązani do "zaktualizowania swoich danych" w centrach rekrutacyjnych. Wszystko po to, by Kijów wiedział ile ludzi ma jeszcze w obwodzie, jeśli chodzi o wysłanie na front.
— Ukraińcom nie ma się co dziwić, bo wiemy, że im w tej chwili naprawdę strasznie brakuje już żołnierzy — mówi w rozmowie z Onetem ppłk rez. Piotr Lewandowski.
— Jakie dokładnie są braki, nie wiadomo. Ukraina nie informuje o liczbie poległych. Z nieoficjalnych wypowiedzi niektórych ich dowódców wiemy jednak, że dziś mają oni brygady liniowe, których stan osobowy zmniejszył się o około 30 proc. Co gorsze, są to formacje, które są bardzo ważne w obronie obecnych ukraińskich pozycji i jeśli nie zostaną szybko zasilone nowymi ludźmi, to będą coraz mniej efektywne w walce, a ostatecznie zostaną pokonane. To będzie oznaczać przerwanie linii obrony — dodaje.