Leo Krafft, wobec którego w piątkowy wieczór interweniowali wrocławscy funkcjonariusze, nie zmarł — jak twierdzi policja — "ponad godzinę" po przewiezieniu do szpitala. Onet ustalił, że po przewiezieniu na SOR tylko stwierdzono jego zgon, a serce norweskiego zawodnika futbolu amerykańskiego przestało bić już godzinę wcześniej. Śledztwo prokuratury prowadzone jest obecnie w kierunku nieumyślnego spowodowania jego śmierci. Śledczy odmawiają jednak odpowiedzi na pytanie: przez kogo?
Krafft, 28-letni, norweski zawodnik profesjonalnej drużyny futbolu amerykańskiego Panthers Wrocław, zmarł w miniony piątek w godzinach nocnych. Jak ustaliliśmy, o nietypowym zachowaniu mężczyzny zamieszkującego osiedle Olimpia Park na Swojczycach powiadomili policję jego sąsiedzi. Leo miał, już po godz. 22, wykrzykiwać ze swojego balkonu. W pewnym momencie zaczął oddawać mocz na balkon położony poniżej.
Świadek zdarzenia: był naćpany, krzyczał i nasikał na balkon sąsiada
"Gdy zwrócono mu uwagę, pan Leo zaczął krzyczeć. Ponieważ krzyczeć jednak nie przestawał, do tego był agresywny, sąsiad z dołu zwrócił mu w języku angielskim uwagę, że jeśli się nie uspokoi i nie przestanie krzyczeć, to będzie miał problemy i zostanie wezwana policja" — relacjonuje w korespondencji z Onetem jedna z mieszkanek osiedla, na którym klub wynajmował Norwegowi mieszkanie.